czwartek, 24 lutego 2011

Sieja

Miałem żołądek przy gardle, jak jechałem po raz pierwszy w życiu, własnym autem w głąb jeziora.
Wędkowaliśmy na głębokości ok.47 stóp. i dobrych kilka mil od zjazdu z lądu w zatokę.
Ryby, takie jak polska sieja z rodziny łososiowatych, przeważnie o wymiarach 17-19cali.
Wieczorem podwójny strach, jak zostaliśmy prawie sami z dala od lądu, akumulator zdechł od ciągłego otwierania drzwi i silnik nie zapalił.
Pomogli tubylcy, przywieźli z brzegu kable i w nocy wróciliśmy na brzeg.
Pięć dni później, w minioną niedzielę,...kolega w niebieskim uniformie - z inną ekipą - nie miał już tego szczęścia, auto poszło pod lód.
Kierowca i pasażer z boku, wyskoczyli w ostatniej chwili przed zniknięciem samochodu, natomiast kolega w niebieskim, wydostał się z tylnego miejsca - już pod powierzchnia lodu.
Wypłynął, wygramolił się na krę, potem na następną i dopiero wszyscy kompletnie przemoczeni, z trudem dotarli na brzeg (ponad milę na nogach).
Na lądzie czekali już na nich ratownicy ze straży pożarnej i policja, jednak bali się wejść na lód.
Zawieźli ich do motelu i zobowiązali do usunięcia wraku z jeziora w przeciągu 1 miesiąca, inaczej obciążą dotkliwymi karami finansowymi.
To było moje pierwsze wędkowanie na lodzie i zarazem ostatnie.
Pozostały wspomnienia, zdjęcia i kilka smacznych ryb w zamrażarce.










1 komentarz:

  1. też byłem na jednym ajsfiszingu.. z moim szefem.. ale zaparkował nad brzegiem jeziora, zdjął sanki (rozkladane w domek z tv itp.) i quadem pomknelismy.. ryby łowiły się same, echosonda alarmowała, w tv leciał futball a my popijalismy sznapsy :) -- no risk a lot of fun! :)

    OdpowiedzUsuń